Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/574

Ta strona została skorygowana.

nia jest wyjątkową istotą — albo największe nieszczęście zawisło nad nami... Ona go nie kocha...
Słowa te wyszeptała po cichu pani Robert’owa, lękając się, aby przypadkiem jakim nie doszły Alfa...
— Być może — odezwał się Zdzisław, iż to nie jest taka miłość, jakąbyś pani widzieć w niéj pragnęła... lecz... ma dla niego przyjaźń i szacunek...
To nie daje szczęścia... westchnęła Laura...
— Ale z tego miłość urodzić się może...
Pani Robert’owa uśmiechnęła się z politowaniem...
— Miłość nie tak się rodzi.. westchnęła cicho — i potrzęsła głową... Dla tego boję się śmierci... bo Alfka kocham... a on słaby i biedny, i ludzie zdepczą go i zgniotą...
Rozmowa w tym tonie trwała długo; nie udało się wprawdzie Zdzisławowi uspokoić choréj, lecz ponowił zapewnienie najuroczystsze, że nad nim jak nad bratem czuwać będzie.
— Nie miałaś pani może wyboru i opiekuna, rzekł w końcu — ale niestety! dałaś mu takiego co go kochać potrafi, a niewiele więcéj nad niego ma siły... Ze wstydem się do tego przyznaję... Mężczyzna, więcéj jéj miećbym powinien... wychowanie mi nie dało, gotując do innych losów niż te, co mnie spotkały...
Po téj rozmowie wieczorem znowu spotkali się troje przy herbacie. Herminia zapytała wchodzącego, gdzie był i jak daleko? Z trudnością przyszło mu