Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/577

Ta strona została skorygowana.

wiało w nim ślady. Potrzebował czasu nim się mógł opamiętać i ochłonąć.
Z każdym dniem jednak, mimo woli, uczucie w nim rosło... i gdy je zdawał się zwyciężać, wybuchało coraz gwałtowniéj.
Lękał się z niem zdradzić...
Alf kilka razy go zastał tak wzburzonym i pomieszanym, i wytłómaczyć się przed nim nie umiał z tego inaczéj, niż kłamstwem i chorobą. Szczęściem nie było ani razu zręczności do dłuższéj rozmowy z Herminia sam na sam — któréj i ona szukać się nie zdawała... Dla Alfa była miłosierniejsza teraz, nie lękając się być posądzoną przez Zdzisława, a chłopię odbierając najmniejszy dowód życzliwości, biegło niém chwalić się i dzielić z matką.
Stosunki więc nie pogorszyły się wcale, owszem znośniejszemi się stały... Alf miał nadzieję... Zdzisław żył tu potajemną miłością, choć z nią walczył... pani Robert’owa była nieco uspokojona...
Tak upłynął styczeń, tak przemknął się luty, i nieznacznie zjawiła się wiosna, po zaledwie postzeżonéj zimie... i kilku szronach przelotnych... Pani Robert’owa mogła się nieco przechadzać, a nawet świeżém oddychać powietrzem...
Układano już jakieś plany podróży, do których Herminia nie mieszała się wcale, gdy jednego dnia nadeszły listy do choréj...
Zaledwie jeden z nich rozpieczętowała, gdy Alf