minia siedziała w oknie, patrzała na morze... Na widok niespodzianego gościa tego, zarumieniła się, zerwała z siedzenia i stanęła jak wryta... Wyciągnęła rękę ku niemu i padając na krzesło, zawołała:
— Wy — u mnie? Oczom nie wierzę!
— W istocie jest to nadzwyczajne natręctwo, ale mnie tłómaczy to — odezwał się bojaźliwie zbliżając Zdzisław — że pani Robert’owa odebrała w téj chwili list, który ją, choć chorą, zmusza do powrotu do kraju z Alfem razem...
Radość, któréj nie umiała ukryć, zarumieniła twarz Herminii.
— A — my? spytała hamując się...
— My pani... rzekł Zdziś — towarzyszymy im do Berlina... gdzie — pani...
— I pan... dodała Herminia.
— Zechcesz zapewne zabawić przy ojcu.
— A wy, panie hrabio?
Unikając jéj spojrzenia, Zdzisław szepnął, że na kilka tygodni chciałby wyjechać w swoje strony, na Wołyń.
Herminia wysłuchała spokojnie, tak misternie ułożonego planu...
— Nie mogę mieć nic przeciwko temu — rzekła — lecz... lecz hrabia dla uspokojenia ojca mojego, jeśli nie dla własnéj przyjemności, zechcesz zapewne zatrzymać się w Berlinie.
Zdzisław skłonił się bez odpowiedzi... Spojrzeli w oczy sobie... Herminia wyciągnęła rękę ku niemu...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/579
Ta strona została skorygowana.