kami suto oszytą chusteczkę trzymała w rączce maleńkiéj.
Za baronem Mangoldem i piękną Elsą szła jeszcze jedna kobieca postać, jakby dla kontrastu przydana umyślnie. Była to kuzynka czy nauczycielka, może oboje razem w jednéj osobie, nadzwyczaj brzydka, bo zeszpecona ospą, ale dość zręcznéj figury i wielce ożywiona. Zastępowała ona dowcipem i przytomnością umysłu czego jéj natura odmówiła we wdzięku. Strojna z przesadzoną elegancyą, z mnóstwem ponsowych kokard i całym krzakiem zieleni na nieco wyłysiałéj głowie, szła szydersko się oglądając i szepcząc coś do pana Zdzisława, który jéj towarzyszył.
W pół salonu z nadzwyczajną czułością i grzecznością przyjęła tych gości hrabina. Pan baron Mangold i przy powitaniu nie tracąc sztywności i powagi, dosyć zimno się przywitał. Pieszczone dziecię ze śmieszkiem zadowolenia przyjęło uścisk hrabiny. Ją i kuzynkę pannę Helę posadzono na pierwszych miejscach. Baron z kapeluszem w ręku pozostał w środku salonu, spoglądając po tłumie i nieznacznie niektórym znajomym oddając ukłony...
Szlachcic z długiemi wąsami zbliżył się do profesora.
— Czy to Mangoldowie? zapytał.
— A tak jest...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/58
Ta strona została skorygowana.