Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/584

Ta strona została skorygowana.

z miasta, w kapeluszu wszedł do pokoju, a zobaczywszy ich tak zajętych sobą — zawołał:
— Otoż to tak myśmy się dawniéj, mosterdzieju, kochali!
Herminia zerwała się zawstydzona, Zdzisław wesoły, ale gdy mu na myśl przyszło krzywoprzysięztwo, zdrada, złamane słowo, rozpacz Alfa wszystkie następstwa téj miłości, posmutniał wprędce.
Dramat miał się dopiero rozpocząć...
Po śniadaniu Herminia pojechała razem z mężem do pani Robert’owéj i pozostała tam do wieczoru...
Chora płakała ciągle, myśląc o synu. Jéj wychowanie pierwsze nie nauczyło jéj modlitwy ani pacierza, ani ucieczki do tych potęg nadziemskich, od których spływa na ziemię pociecha. Siedziała zrozpaczona, zadumana, znękana i potrzebowała roztargnienia jakiegoś, aby o trosce zapomnieć...
Sługa wzięta w mieście, nawykła do siedzenia przy chorych, wynajdowała rozmaite środki rozrywania jéj. Była to stara, miejskiem życiem zepsuta i znarowiona kobieta, któréj twarz czerwona i nabrzękła zdradzała upodobanie w kieliszeczku sznapsu, potrzebnym do utrzymania się przy siłach, u łoża chorego. Czkawka nieustanna ją gnębiła... a nic na nią nie pomagało nad krople, które nosiła w woreczku.
Pani Robert’owa w chorobie dziecinniała, bawiła ją ta kobieta swoją gawędą i plotkami. Ile