Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/587

Ta strona została skorygowana.

naprzód broda śpiczasta i nos garbaty niemal się z sobą schodziły, twarz miał pomarszczoną, bladą, w jedném uchu duży kolczyk. Trzęsącą się głowę podtrzymywała biała, szeroko i wysoko zawiązana chustka...
Skłonił się z wielkiém uszanowaniem przed łóżkiem choréj, nie patrząc na nią, postawił kapelusz na ziemi i odchrząkując zapytał ochrypłym głosem, jakim życzono sobie by mówił językiem?
Pani Robert’owa z ciekawością mu się przypatrująca, zdawała się czemś zdumioną razem i zaniepokojoną. Poruszyła się na łóżku, wlepiła w niego oczy, i cicho odezwała się, aby mówił jeśli umie po polsku...
Stary uśmiechnął się, potarł po czole, siadł na małym stołeczku z wielką gracyą, dobył talie kart, zręcznie ją przetasował, podał do zdjęcia, potém jedną z kart prosił wyciągnąć, naostatek z nadzwyczajną uwagą i troskliwością kłaść zaczął.
Oczy choréj nie na karty, ale na dziwnego człowieczka były zwrócone z zajęciem jakiémś, które się w nich blaskiem niezwykłym malowało.
Lecz w téj chwili poczęło się wróżenie... Namarszczywszy się i kościstemi palcami wskazując leżącą przed sobą kabałę, staruszek mówił:
— Wszystko dowodzi, że jaśnie pani ma wielki smutek i trwogę... Źli ludzie, a świat ich ma podostatkiem... zabiegają na wszystkie strony... Lecz o to kier... serce wielkie stanie w jéj obro-