Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/598

Ta strona została skorygowana.

I opasała go rękami przytulając twarz do jego czoła...
Zdzisław milcząc rozerwał kopertę...
Czytali razem:
„Zdzisiu mój drogi! — Spodziewałem się już módz wyjechać ku niéj, ku tobie, liczyłem dni, rachowałem godziny... biło mi serce na wspomnienie samo, że ustami wolno mi będzie dotknąć jéj ręki, że jéj oczy spoczną na mnie... że głos jéj posłyszę... a tu mnie żelazne te trzymają okowy... Od dnia do dnia odkładają sprawy, nikomu nie pilno, nikt nie czuje, że tu każda godzina staje się wiekiem dla mnie...
„Nie śmiem napisać do niéj... przeczytaj jéj ten list, powiedz, że duszą, sercem, całą istotą moją u nóg jéj jestem — że dla mnie teraz już, od zgonu matki, ognisko świata przy jéj stopach, życia mojego węzeł w jéj sercu... A! nie ma wyrazów na to... nie starczy słów...
Drogi mój Zdzisiu — bądź moim tłómaczem, jak jesteś opiekunem... powiedz jéj... więcéj, niż jabym napisać potrafił...
„Jakże mi pilno do ciebie! — jak wiele miałbym ci do powiedzenia tych rzeczy, co się nikomu nie mówią, oprócz takiego, jak ty przyjaciela, to jest drugiego siebie... Dopiero teraz zetknąwszy się z ludźmi, poznałem jacy są ludzie. Nigdym nie posądzał natury ludzkiéj, ażeby do takiéj nikczemności była zdolna — dla interesu... Słupiałem słu-