Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/606

Ta strona została skorygowana.

Majak popatrzał ale nie śmiał pytać. — Alf siedział na pozór bardzo spokojny, lecz blady i drżący. Twarzyczka jego, którą wszyscy nawykli byli widywać uśmiechniętą tak łagodnie, tak pieszczono zalecającą się do ludzi, nabrała jakiegoś wyrazu niezwyczajnego, zaciętéj i skrytéj złości.
Usta, które nałóg dawny do pół uśmiechu mimowalnie naginał, zdawały się teraz zgrzytać i chcieć kąsać. Nie ma nic straszniejszego nad stworzenie z natury łagodne, gdy je wściekłość wewnętrzna oszali. Takim się wydawał Alf. Dopiero teraz dostrzegł Majak, że to, co go najwięcéj odmieniło, były piękne, długie, jasne włosy, ostrzyżone krótko przy głowie... Oczy miał wpadłe, zapłakane, a iskrzące gorączką.
— Cóż takiego między wami zajść mogło? zapytał Majak; byliście z sobą jak bracia?
— A tak, po namyśle odparł Alf — jak bracia, zupełnie jak biblijni pierwsi bracia, Kaim zabił Abla...
— Miałżeby Zdzisław tak srodze przeciw wam przewinić?
— To — między nami! sprawa osobista — powoli wyjąknął z wielką ciężkością Alf.
Nie pytał więc Majak, podał mu cygaro. Alf je przyjął, ukręcił mu gwałtownie koniec i zapalić usiłował, ale tak był roznamiętniony przypomnieniem Zdzisława, że ogniem palce popalił i ledwie mógł rozżarzyć cygaro... Siadł na kanapie.