tatki — dowody, że mi płacił... pomagał... i że Lorkę odemnie wziął. Jak Bóg Bogiem...
— Jesteś więc dziadem moim — sucho i zimno począł Alf przyglądając mu się...
— Tak jest... na Boga ci przysięgam... tak, Lorka była córką moją... Jeszcze w owych czasach teatrzyk miałem... śpiewała i tańczyła bosko... ludzie się rozbijali, żeby ją widzieć. Dawne dzieje... Mnie i sił, i nóg, i głosu nie stało... zeszłem na kuglarza i kabalarza... i aż tu mnie zapędziła bieda...
Staruszek spoglądał na Alfa, który się podparł na łokciu, słuchał i uśmiechał gorzko, boleśnie. Łzy mu z oczu płynęły...
— Tak — rzekł głosem ochrypłym — los mi był winien i tę jeszcze niespodziankę... daje mi rodzinę...
Schylił się ku staruszkowi i objął go rękami...
— Zostaniesz u mnie — rzekł — nie mam nikogo — sam jeden jestem na świecie...
Stary Ludek przypadł na kolana jego i całować je zaczął — siwe oczka zapłakały... Kapelusz i pudełko postawił obok siebie, i gestykulując żywo, mówić począł szybko:
— Ja ci się przydam, i nie będę wiele kosztował... jem teraz mało... nie piję... jak Boga kocham... rzadko... W kącie siedzieć będę. Nic nie wezmę bez pozwolenia... Słowo daję... Zo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/613
Ta strona została skorygowana.