Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/615

Ta strona została skorygowana.

służyły z dawną zwinnością kuglarza do drzwi poskoczył.
Długo po jego wyjściu nie mógł się Robert ruszyć z miejsca... Śmiał się do siebie i powtarzał:
C’est unique!
Dni te zmieniły biednego chłopca zupełnie; w ogniu tym dojrzał i zachartował się... W pierwszych chwilach rwał się do pistoletów, myślał o truciznie, teraz zemsty pragnął i obrachowywał ją.
Aż do powrotu starego Ludka, nie miał siły wstać z krzesła, na które upadł... Co wymarzył i postanowił, któż odgadnie? Co chwila nowe mu pomysły przychodziły...
Ludek wpadł wesoły i odmłodzony...
Niósł w chustce czarnéj zawiązane całe mienie swoje... Nie pozbył się był bowiem ani kubków, ani gałek, ani przyrządów swych kuglarskich, ani starego nawet toku z piórami i brudnéj kryzy hiszpańskiéj. Wszystko to złożył w kątku pokornie, a sam ręce zacierając, poszedł przywitać wnuka...
— Spocznijcie tu sobie — rzekł Alf — ja mam robotę...
W drugim pokoju leżały porozrzucane papierów stosy po matce... listy i notaty... Pierwszy raz przeszłość ukrywana przed nim w całéj nagości swéj występowała... Pobieżny rzut oka już go napoił goryczą i trucizną... Potrzeba ją było wypić do dna, aby z niéj dobyć jaką kroplę jadu, dla zatru-