Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

ciążyła nad okolicą... Nagle w chwili gdy do stołu już znak dać miano, zerwał się wicher gwałtowny niosący kurzu tumany z dróg na pola, drzewa w parku zaczęły się kołysać i giąć ku ziemi, kilka błyskawic przerznęło mroki, i z dala grzmoty raz po raz słyszeć się dały... W salonach zrobiło się tak dziwnie ciemno, jak gdyby wieczór nadchodził. Ponieważ hrabina lękała się piorunów, co żywiéj zaczęto zamykać okna... Goście, którzy byli powychodzili na ganki i do ogrodu, uciekali do pałacu; wiatr łamał już gałęzie drzew i obalał wazony na galeryach... grad, deszcz i pioruny z niesłychaną gwałtownością nagle opasały całą okolicę i bić zaczęły w okna i ściany. Dwa czy trzy strzały padły w ogrodzie... ziemia w chwili zabielała od krup i lodu... wszyscy strwożeni stali w niemem oczekiwaniu końca. Hrabina szczególniéj zdawała się przerażoną — blada, drżąca, z załamanemi rękami modliła się po cichu, zapomniawszy o tém co ją otaczało, a myśląc tylko o przepowiedni, jaką dla niéj była ta burza w dniu uroczystym, poświęconym jéj dziecięciu. Nie przyznawała się ona do wrażenia, jakiego doznawała, ale się go łatwo domyślić było można. Obiad musiał być wstrzymany. Zdawało się, że gwałtowny ten uragan, który spadł nagle, powinien téż był przejść rychło — inaczéj się jednak stało. Pierwsza burzy wściekłość minęła, lecz ulewa i pioruny nie ustawały, a że godzina była spóźniona i kucharz groził tém, iż pie-