Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/622

Ta strona została skorygowana.

glądała się po ogródku i oczy miała spuszczone, gdy poczuła, że Zdzisław się rzucił gwałtownie, porwał i słowa nie mówiąc, począł szybkim krokiem zbiegać na dół. Przestraszona skoczyła za nim, usiłując go dogonić...
— Zdzisławie! na Boga! co się stało?...
Hrabia odwrócił się ku niéj żywo.
— Zostań — nie idź! Alf stoi u bramy... Alf... dozwól mi z nim mówić sam na sam... zaklinam cię.
Herminia zatrzymała się, Zdzisław spieszył do ogródka. Służący już był wpuścił Alfa, który stał zamyślony na drożynie do willi wiodącéj, jak gdyby czekał na hrabiego....
Zdziś biegł, ale postrzegłszy go z daleka, zwolnił kroku. Zmierzyli się oczyma. Alf zdawał się zupełnie spokojnym; laseczką, którą w ręku trzymał, lekko potrącał liście kwiatów... i niby się uśmiechał...
Na kilka kroków podszedłszy ku niemu, Zdzisław stanął, rękami rozerwał zapięty surdut, odsłonił pierś i zawołał głośno:
— Strzelaj do mnie — zabij mnie — zdradziłem cię — winienem... bronić się nie będę... Tak, Alfie — złamałem słowo... możesz mi rzucić w twarz splamionym honorem... możesz, co zechcesz... Nie proszę cię nad sobą litości — ale błagam przebacz jéj...
Alf stał z oczyma spuszczonemi.