Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/627

Ta strona została skorygowana.

dzie nie powinni wiedzieć co ja wam, a czém wy mnie. Toby dla was było niedobrze... To nasza sprawa. Nazywajcie mnie, jeśli chcecie... choćby Ludkiem... tak się ja bywało zwałem za lepszych czasów, a ja was panem Alfonsem...
Tylko — rzekł zadumawszy się stary — podziwują się, żeście sobie takiego niedobitka wzięli na usługi... ale — no — powiecie — z litości nad nędzarzem i dawnym starym sługą familii... Ja z kuglarstwem i kartami popisywać się nie myślę... i — pić nie będę — słowo daję!
W piersi się uderzył, potém Alfa chciał w rękę pocałować, ale ten ją usunął żywo. Skończyło się więc na ukłonie zdaleka.
— Dobranoc — rzekł odchodząc Alf.
Ludek był tak usłużny, iż ofiarował się wnukowi buty ściągnąć, ale i tego mu nie dozwolono; Alf uciekł prędko i drzwi za sobą na klucz zamknął od drugiego pokoju. Stary ze spokojném sumieniem, westchnąwszy, za parawanem się położył.
Nazajutrz Robert wyszedł jakby odrodzony i odmłodzony; na twarzy mniéj znać było znękania i smutku, zastąpił je wyraz jakiéjś energii niezwyczajnéj. Spojrzał mu w oczy Ludek i ucieszył się. Najwięcéj go to uradowało, co było, według niego, znakiem powrotu do życia. Alf ubrał się bardzo starannie, obcięte włosy nieco przygładził. Widać było, że mu powierzchowność nie była obojętna.
Z rana pobiegł do Majaka naprzód, chociaż się