dla gościa. Ze współczuciem wspomniał jego matkę, spytał, co z sobą robić zamierza?... Alf odpowiedział dwuznacznikiem... Skończyło się na téj wymianie grzeczności, która przeznaczoną była dla otwaraia drzwi profesora gościowi temu w czasie pobytu hrabiowstwa w mieście.
Resztę dnia poszedł spędzić Alf na willi u Zdzisława. Chociaż silił się widocznie, aby odzyskać dawną swą wesołość, humor i postawę, niełatwo mu to przychodziło.
Baczniejszy badacz postrzegałby był jakieś ruchy gwałtowne, chwilowe, dziwne, prądy jakiegoś wzruszenia przebiegające, wygładzone uśmiechem rysy. Poufałe obejście Herminii ze Zdzisławem, ich wejrzenia i szepty, wywoływały rumieniec i bladość... czasami, jak nieprzytomny nie umiał odpowiedzieć na pytanie... Obchodzono się tu z nim jak z biedném dzieckiem pieszczoném, nad którém ma się politowanie. Herminia udawała wesołą, choć taką nie była. Zdziś wracał do zwykłego poufałego tonu.
Alf około pani domu był z nadzwyczajném nadskakiwaniem i dawném uwielbieniem natrętném. Tego mu za złe nikt mieć nie mógł, znano bowiem jego uczucia, a zmiany w nich tak rychło nie było się podobna spodziewać. Dzień zszedł dosyć smunie; jeden Roszek ze swą muzyką i gadaniną wesołą, trochę ich umiał rozerwać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/629
Ta strona została skorygowana.