Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/634

Ta strona została skorygowana.

tunku, chyba w czasie, który wszystko zmienia i zaciera.
— To minie, rzekła w duchu...
Alf otaczał ją tak swemi przysługami, że go ciągle miała przed oczyma... Stały przed nią jego bukiety, jego książki, jego nuty, jego podarki... Mimowolnie myśl nim była zaprzątnięta.
— Trzeba jechać ztąd — na wsi nie będziemy tak sami...
Naglono więc wyjazd, który i Zdzisławowi był po myśli. Sądził, że Alf zapewne się nie wybierze tak rychło, i choć na dni kilka uwolni ich od siebie. Już byli wybrani, a Zdziś nic mu jeszcze nie wspominał o podróży, najpewniejszym będąc, iż nic o przygotowaniach nie wié. Zręczny Alf wybadał zawczasu Rocha, miał już potajemnie przekupioną sługę, i ze swéj strony gotował się do drogi.
Gdy hrabia mu oświadczył, że radby wyjechać jutro, Robert rzucił mu się na szyję i zawołał, że towarzyszyć mu będzie, aby spełniał obowiązki kuryera w podróży i oszczędził im kłopotów. Zdziś choć nie bardzo rad, musiał jeszcze podziękować...
Wyruszono więc po uroczystém pożegnaniu z Puciatą i dawnymi znajomymi. Roch przeprowadzał z Majakiem o kilka stacyj. Żabicki, z którym teraz hrabia był w stosunkach dobrych, ale ostygłych, już do Wólki ich poprzedził. Alf nieodstępny w ciągu całéj podróży, krzątał się w istocie, jakby był sługą i marszałkiem dworu... Męczyło to Zdzisława,