Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/635

Ta strona została skorygowana.

Herminię czasem wprawiało w zadumanie, dla obojga było ciężarem...
Dosyć długo się wlokąc, stanęli nareszcie w miasteczku, pełném wspomnień dla Zdzisława. Tu spodziewał się swobodniéj odetchnąć.
Wedle ułożonego planu, mieli dzień jeszcze odetchnąć i odwiedzić panią Wilemską, któréj Zdziś miał żonę przedstawić, a potém jechać naprzód do Wólki, zkąd już do Suszy było niedaleko...
Z wieczoru zaraz Wilemski, którego zastali na billardzie, powitał przybywających swą czkawką chroniczną i czułością. Zdziś musiał go żonie przedstawić, chociaż strój profesora zaniedbany mógł go był od tego uwolnić.
Przytrzymując surdut nie zapinający się, Wilemski złożył swe uszanowanie przybyłym i pobiegł o gościach oznajmić Różyczce...
W kwadrans potém już i pani Wilemska była sama u Zdzisławowstwa, aby poznać żonę swojego wychowańca, którego ze łzami uściskała. Alf umieścił się w tym samym domu, aby ani chwili, ani wejrzenia nie stracić...
Hrabina wyjść nie mogła, by go nie spotkać, zażądać nic, ażeby on pierwszy o usłużenie jéj się nie rozbijał... Było to serdeczne, ale nieznośne...
— Stasia mnie od tego uwolni! mówiła sobie w duchu Herminia, litując się nad nieszczęśliwym młodzieńcem.