mieńcem... Ale cóż to za męcząca rzecz mieć ciągle takiego natrętnego adoratora!...
Minia spuściła oczy.
— O! prawda, westchnęła — a w dodatku choć Zdzisław mi tego nie okazuje, czuje, że jest zazdrosny...
Stasia słuchała z zajęciem wielkiém. Po wiejsku biorąc te sprawy, dziwiła się im bardzo.
— To się go koniecznie pozbyć trzeba — szepnęła po cichu... Tylko — tylko mnie go nie dawajcie! Ja — nie — nie chcę.
— Rozpatrz się w nim lepiéj — za serce ci ręczę...
— Pięknie... kiedyś mu je wzięła! rozśmiała się kapitanówna — ale chodźmy do nich...
Poprawiły więc strojów przed zwierciadłem i wyszły...
Mężczyzni rozmawiali wesoło i żywo. Alf tylko stał jakby oczekując na przybycie pań, z oczami we drzwi wlepionemi. Stasia zobaczyła go pierwsza, i uderzył ją smutek, a wyraz zbolały jego twarzy. Zaledwie dostrzegł Herminię, posunął się ku niéj zaraz i zajął miejsce u jéj boku, jak szambelan przy królowéj. Zdzisławowi już w czasie podróży tą służbistością niemało krwi napsuł, zmarszczył się widząc go i tu przywłaszczającego sobie prawa jakieś , których nie miał. Lecz trzeba było to znosić... Nie byli już z sobą tak czule jak przedtém. Ze strony Alfa przyjaźń zawsze aż do zbytku
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/641
Ta strona została skorygowana.