Przyjaciela dwór składający się ze starego Ludka (bo ten nie chciał go opuścić) i małego grooma, jego pakunki dosyć znaczne, stały i leżały w progu dworku, oczekując, aby je gdzieś pomieszczono. Zdzisław dopiero teraz sobie przypomniał ten obowiązek, spojrzawszy na starego, przebranego w rodzaj żałobnéj liberyi i z rozpaczliwą rezygnacyą opartego o ścianę ze wzrokiem wlepionym w tłomoki.
We dworku miejsca nie było.
— Alfie, gdzie ja ciebie pomieszczę? zawołał — lękam się, że ci będzie niewygodnie w domku ani kątka...
— Gdziekolwiek, rzekł Alf z pokorą, byle dach nad głową...
— Chodźmy na folwark...
Zabudowania folwarczne stały na uboczu w olszynce. Szczupła oficynka mieściła kuchnię, pomieszkanie pisarza i czeladzi.
Widząc nadchodzących, nienadaremnie strwożył się pan pisarz i wyszedł na przeciw nim, przeczuwał snadź katastrofę... Właśnie sobie był pokoik wystroił do smaku...
Zdzisław nie widział innego sposobu, tylko go tymczasowo wyprosić z niego, a oddać Alfowi. Przyjął to młodzieniec z pokorą, ale po twarzy znać było, że mu nie na rękę było ustępować gościowi. Zdziś miał nadzieje, że się to późniéj urządzi dogodniéj. Alf przywykły do wygód i zbytku,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/645
Ta strona została skorygowana.