Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/652

Ta strona została skorygowana.

rzekł nieopuścić jéj syna. Przypomnienie to usta zamykało hrabiemu, a było mu nad wszelki wyraz przykre...
Tymczasem łamał sobie głowę Alf, opanowany jedną myślą wyprawienia na dłuższy czas Zdzisława z domu, aby z tego oddalenia korzystać. Jak? nie pytał. Zdawało mu się, że to go do celu doprowadzić musi.
Jednego wieczoru, gdy Herminia była w Wólce, a oni sami siedzieli w ganku i mierzyli się oczyma, Alf wzdychać począł.
— Czuje, rzekł, że dla was jestem ciężarem, macie litość nademną i nie chcecie się mnie pozbyć — ja nie mam siły oderwać się od was i pozostać tak straszliwie sam na świecie. Gdzie się podzieję? Wiesz co Zdzisiu, na to nie ma rady innéj — tylko się w Litwie wyprzedać, a tutaj gdzieś okupić w sąsiedztwie. Ale ja tam za nic w świecie nie pojadę — miejsca te mi obrzydły, tyle tam ja i matka wycierpieliśmy. Na plenipotenta zdać się niepodobna — obedrze ze skóry... A! Zdziś, gdybyś ty był opiekunem istotnie dla mnie, jak cię biedna nieboszczka prosiła! — wyratowałbyś mnie i siebie... Piszą mi, że się kupiec trafia na majątek... Jedź, sprzedawaj, rób co chcesz. W ten sposób mi dasz środek kupienia tu czegoś w sąsiedztwie, i ja od rana do wieczoru nudzić was nie będę sobą...