Spojrzały na siebie, zamilkły trochę zafrasowane, Alf na to nie zważał, przysiadł się na ławeczce wesół i zaczął bawić...
— Nie mogłem już wytrwać dłużéj, nie dowiadując się o zdrowie hrabiny, o gospodarstwo panny Stanisławy... Samotność pani mam na sumieniu, bo z mojéj przyczyny Zdziś odjechał... Gryzę się tém, jestem nieszczęśliwy, a w miasteczku oprócz pana Wilelmskiego, zajętego billardem, professorowéj zajętéj swą pensyą, księdza zajętego wyprawianiem na świat lepszy, nie ma do kogo słowa przemówić. Panna Stanisława przez miłosierdzie powinnaby mi dać choć jaką książkę...
— Z największą chęcią!... Rinaldiniego czy Doświadczyńskiego? czém mogę mu służyć?
— A! pani żartuje zawsze...
— Może Biblię?
— Pani więcéj nic nie ma do czytania?
— Ołtarzyk... a! przepraszam... Journal des Demoiselles... Toby było doskonałe dla pana...
Herminia śmiała się jakoś nieochotnie.
— Chodźmy do pokoju — rzekła.
Wrócili tedy z ogródka do domu. Kapitana jak na złość nie było.
Stasia musiała wybiedz coś zadysponować, i zostawiła ich samych na chwilę. Widząc ją odchodzącą, Herminia zarumieniła się mocno, ruszyła nawet, jakby sama z nią wybiedz chciała — ale po namyśle została... a Alf szybko przysiadł się do niéj.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/657
Ta strona została skorygowana.