Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/658

Ta strona została skorygowana.

— Czuje, że pani gniewać się musisz na mnie — rzekł cicho...
— Za co?
— Lękam się, byś mnie pani nie posądziła, żem umyślnie Zdzisława wyprawił...
— Nie rozumiem, odparła Herminia — nie posądzam nigdy — a nie pojmuję celu...
— Cel był zapewne inny — rzekł Alf... ale tak mi jakoś swobodnie widząc panią samą, tak mi to szczęśliwsze przypomina czasy, że czuję się w sercu grzesznym. Cieszę się, że go nie ma, choć go kocham.
Herminia surowo nań spojrzała...
— Panie Alfonsie? szepnęła...
— Winienem! ale tak słodko zdobyć choć chwilkę marzenia, gdy rzeczywistości... nie można...
— Pozbądź się pan marzeń — przerwała Herminia — lepiéj panu z tém będzie...
— A! pani, one całe moje szczęście i życie stanowią... Dobrowolnie się ich nie zrzeknę nigdy — nigdy — nigdy...
Hrabina nie odpowiedziała nic, wzięła jakąś robotę, spojrzała na drzwi, wyglądać się zdawała Stasi — ale ta nie powracała.
Po chwili rzekła:
— Czy Zdziś już stanął na miejscu? jak się panu zdaje?
— O! już być powinien... Szczęśliwy człowiek, pani tęskni po nim... nie pani nawet jedna,