Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/661

Ta strona została skorygowana.

i tak nieszczęśliwym, że mu go się żal zrobiło. Użalał się przed nim na swe sieroctwo, osamotnienie, na to, że szczęścia nie miał do ludzi. Porowski w prostocie ducha, począł go mocno do Wólki zapraszać, aby się rozerwał, ujął go za serce.
Nazajutrz Alf jechał znowu. Stawił się i tu skromnie, milczący, przybity, jakby zrozpaczony.... Nie narzucał się wcale Herminii, ale przysiadł do Stasi, od hrabiny trzymając się z daleka. Spojrzała nań ciekawie kilka razy...
Nie zwabiło go i to nawet, mówił ciągle z kapitanówną, melancholicznie wyrażał się o ludziach, sercach i świecie, obszył się pokorą tak miękką i potulną, że go już osądzono i bezbronnym i wcale nie niebezpiecznym... Stasia znalazła dlań kilka słówek uprzejmych, a Herminia sama się zbliżyła doń uśmiechając, a czując, że mu łaskę czyni.
— Cóż pan tak dziś jesteś nieszczęśliwy?
— Jak zawsze...
— Ale cóż wywołało ten smutek?
— Nie godzi mi się mówić. Zakazano! rzekł Alf...
Herminia odeszła z uśmieszkiem...
Po chwili zbliżyła się znowu.
— Wiesz pan, Zdzisław mi pisze, że się opóźni...
Alfowi oczy błysnęły radością...
— Ja się smucę, a pan... doprawdy jakbyś się cieszył z tego... Niegodziwy pan jesteś...
Zamilkł i westchnął.
— Czy pisał do pana?