— Miałem list dzisiaj — tęskni bardzo — ale bawi się też doskonale...
— Ogadujesz go pan! to się nie godzi...
Nikogo nie było w pokoju, Alf jakby mu to z piersi wybuchnęło mimo wiedzy i woli — zawołał:
— Zawsze tylko o Zdzisławie! a najwierniejszy ze sług pani... nawet na litościwe słówko nie zasługuje... O! pani piękna jesteś jak greckie posągi, ale jak posąg bez serca...
W tém Stasia weszła, a Alf dodał:
— Piszę dziś do mojego plenipotenta, aby choć ze stratą, starał się Zdzisiowi koniec interesu przyspieszyć.
— Ale po cóż ze stratą? szepnęła hrabina...
Rozmowa przerwana została, Alf wyjechał wieczorem dosyć z siebie zadowolony.
— Jestem na niezłéj drodze... byle czasu stało!!
I uśmiechnął się do siebie.
Pod rozmaitemi pozorami odwiedziny się powtarzały. Hrabina była bardzo zmienna. Alf uważał, że po dniach, w których mu nieco okazywała współczucia, stawała się chłodniejszą. Późniéj litość wracała. Postępy jakie czynił, nadzwyczaj były powolne, lecz widoczne dla niego. Raz nawet przez miłosierdzie dano mu rękę pocałować, przytrzymać trochę, zdawało się, jakby dłoń ta zadrżała... Alf wyjechał oszalały szczęściem swém, ale gdy przybył potém, Herminia nie ukazała się wcale.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/662
Ta strona została skorygowana.