Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/670

Ta strona została skorygowana.

Odstąpił kroków kilka w tył i wskazał mu w przyciemnionéj izbie stołek pod ścianą.
Alf usiadł.
— Zkądżeś się tu wziął? — coś za jeden? odezwał się dziko garbus — toć wyglądasz na chuderlawe paniątko.
— Temum nie winien, tak samo jak wy nie winniście, że się hrabią Samoborskim zowiecie...
— Jakim hrabią? Hrabiowie Samoborscy poszli z torbami — ja jestem chłop... mużyk... człowiek prosty... żaden hrabia... Hrabstwo próchno...
— Ja téż ani hrabią, ani nawet szlachcicem nie jestem...
— Na zdrowie — a któż ty jesteś?
— Sierota bez imienia — rzekł Alf... Słyszałem ja o waszych dziejach... Was, jak mnie rodzina się zaparła; jak wy, ja jéj téż zemstę poprzysiągłem.
— Tutejszy jesteś?
— Nie...
— Zkądże?
Alf się wahał z odpowiedzią, garbus drzwi od czeladnéj izby zamknął.
— Przyjechałem tu z synowcem waszym...
— Z jakim? ja żadnego nie mam! ofuknął gwałtownie pan Sebastyan.
— No — to ze Zdzisławem Samoborskim, dodał Alf... Byliśmy z nim niegdyś wielkiemi przyjaciołmi, za to téż mi com miał najdroższego odebrał... Ściskamy się i całujemy, a nienawidzimy...