— A no — wiecie pewnie... Włoch muzyk ją zbałamucił... Ojciec wywiózł, schła biedna... ale już jéj nie ma, bo kawaler wykradł i uciekli razem... temu parę tygodni... Ojciec to trzyma w tajemnicy... lecz szepczą już po okolicy — wiedzą wszyscy... Takie rzeczy się nie utają...
Wzdrygnął się Porowski, jakby ogarnięty strachem...
— Jakieś niepojęte przeznaczenie — fatum padło na okolicę naszą... kończył doktór... Nowy dziedzic Samoborów stracił dzieci i żonę, nie wiem co i z nim będzie... Słowem ruina, śmierć... niedola...
— Bóg łaskaw, ubogą moją chatę uchował! westchnął Porowski — niech Mu za to będą dzięki!
Przyznam się wam jednak, że zetknięcie z hrabiną mojéj córki dziś mi cięży. Radbym zatrzeć pamięć jego...
Biedny Zdzisław...
Całą noc przesiedzieli tak to zachodząc do pokoju chorego, to wzdychając i szepcząc po cichu. Porowski nad ranem, uprosiwszy doktora, aby przez pamięć dla Samoborskich pozostał przy Zdzisławie i nie opuszczał go, przyrzekając powrót swój, pojechał do domu...
W Wólce wszystko spało... tylko tętent konia posłyszawszy, Stasia, która się nie rozbierała, wybiegła naprzeciw ojca. W milczeniu pocałował
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/684
Ta strona została skorygowana.