staréj klucznicy, aby choć od niéj zasięgnąć wieści.
Rakowska, tak się zwała stara sługa, milczała, w początku, aż natarczywe pytania Stasi otworzyły jéj usta...
— Panience to tam — odezwała się — nie bardzoby o tém wiedzieć potrzeba, że się takie brzydkie rzeczy po świecie dzieją... Ale to ludzie ślepi... jak Bóg miły! Ja dawno wiedziałam, że się to źle skończy... Chodzili oni z sobą raz wraz i po ogródku szepcząc, i po pokoju po kątach siadując. A po co było takiego gacha przy żonie zostawiać?... Albo to hrabia nie wiedział, że on się jeszcze przed ślubem kochał w pannie?
Raz rozpocząwszy opowiadanie, stara Rakowska już się powstrzymać nie mogła. Zbliżyła się tylko do samego ucha Stasi.
— Słyszę, jak ztąd po nocy wyjechał — szeptała... czy go co tknęło... czy przypadkiem... bryczkę porzuciwszy, poszedł cichusieńko do domu. Podkradł się pod okno otwarte... wysłuchał rozmowy i dopiero wpadł z pistoletem na zdrajcę...
Zbladła Stasia krzyknęła:
— Jakto? zabił go? strzelił?
— Strzelił, ale nie zabił... Hrabina zaczęła krzyczeć... ludzie nadbiegli z całego dworu... patrzali jak go mordował, dopiero ona sobą zasłoniła i uratowała, a hrabia padł jak długi na ziemię....
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/689
Ta strona została skorygowana.