Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/692

Ta strona została skorygowana.

Podszedłszy pod ganek, garbus ręką się od światła zasłonił i począł przypatrywać Porowskiemu...
— A co? spytał — jak jemu?
— Komu? mruknął kapitan...
— Choremu? głośno powtórzył stary, choremu? jak? kiedy umrze?
— A któż może wiedzieć, czy umrze i kiedy! ruszając ramionami odezwał się Porowski — ja wam tego powiedzieć nie mogę.
— Ksiądz był?
— Ksiądz wczoraj przyjeżdżał...
— Co mówi doktór, jeśli on co wie?
— Źle jest... odmruknął kapitan — to wszyscy wiemy... umrzeć może, ale i żyć może...
Zamyślił się garbaty...
— Jak żyć ma, tom ja tu nie potrzebny, rzekł ponuro... A no, słuchajcie, wy coście mu przyjaciołmi byli... jeśli umrze... ja pogrzeb sprawię... ja...
Kapitan długo patrzał, i milczał nim się na odpowiedź zebrał...
— Bóg z wami, panie Samoborski — rzekł jeżeli umrze, stanie mu na trumnę i świece... a gdyby nie starczyło, ma przyjaciół, co go do grobu zaniosą. Ofiara wasza niepotrzebna...
— To obowiązek nie ofiara — zawołał garbaty; ja z nim żyć nie będę — nie — ale umarłego pochowam... bo to moja krew, choć zgniła...