Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/695

Ta strona została skorygowana.

oczy... Trupem się wydawał raczéj, niż żywym człowiekiem... Nierychło nawet wróciła mu mętna pamięć wypadków, które były choroby przyczyną. Wielu z nich nie mogąc przypomnieć, nie pytał o nie, choć zdradzał ich nieświadomość. Siły poczęły wracać powoli bardzo...
Jak Zdzisława tak domek jego zmienił ten wypadek zupełnie... Obozowali w nim ciągle, doktorowie, przyjaciele, sługi, dozorcy... przeznaczenie mieszkań się odmieniło, sprzęty pozrzucano do kątów... nieład panował wszędzie... Kapitan przewidując niemiłe wrażenie, jakie na chorym uczynią ślady pobytu żony, wszystko co do niéj należało, co ją przypominać mogło, spakować kazał i wyrzucić do składu. Skrwawioną ścianę zamalowano, usunięto co tylko nieszczęsny wieczór mogło choremu przypomnieć.
Zdzisław téż ani mógł pomyśleć wyjść z sypialnego pokoju, w którym leżał; przenoszono go z łóżka na kanapę, a z pomocą ludzi nawet nierychło się mógł dźwignąć... Był milczący, odpowiadał słowy urywanemi; rozmowa z nim była niepodobieństwem... Całe dni leżał patrząc w sufit, wzdychając niekiedy, nie potrzebując ani zajęcia, ani ludzi, ani rozrywki żadnéj. Pani Wilelmska, z którą przychodziły wspomnienia lat lepszych, była mu najmilszą. Obchodziła się ona z nim jak z dzieckiem, rozkazywała i nigdy się jéj nie sprzeciwiał... Wszystko zresztą przyjmował tak obo-