Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/698

Ta strona została skorygowana.

starają się w Berlinie... Pan Alfons oczekuje nań niecierpliwie, aby coprędzéj poprowadzić jejmość do ołtarza...
Zdzisław zmilczał...
— Widziałeś ich? spytał cicho.
— Z daleka... rzekł Żabicki, nigdy ku nim sympatyi nie miałem, a dziś mniéj niż kiedykolwiek... Powiem ci tylko, że cokolwiek i jakkolwiek się stało, dobrze się stało... Wyszedłeś czysty ze sprawy brudnéj. Alf zupełnie zdrów, nawet mu postrzał w rękę nie przeszkadza, jak słyszałem, grać na fortepianie... Myślą oboje o osiedleniu się na wsi, gdzie? nie wiem. Wątpię, ażeby tutaj...
— To mi wszystko jedno — mruknął Zdzisław...
— Bardzo się cieszę, że zobojętniałeś i chłodno się na to zapatrujesz — ale cóż myślisz z sobą? Prawdą a Bogiem gospodarzem nie będziesz nigdy, a na Suszy nie ma co gospodarować — musisz o czém inném pomyśleć.
— Ale — o czém? zapytał Zdzisław...
— Zmiłuj się, młody jesteś, młodszy odemnie, zbierz się tylko na energię...
Zdzisław spuścił głowę...
— Męztwa — męztwa i pracy, a wszystko będzie dobrze. Powtarzam ci, życie na nowo rozpocząć należy.
— Ale ja nie bardzo na życie rachuję...