Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/700

Ta strona została skorygowana.

— Panno Stanisławo — odezwał się — niepodobna żebyś pani nie uważała, iż ja do Wólki się przywiązałem, jestem natrętnym gościem... a ściąga mnie do niéj nie co innego nad tę nadzieję, że pani mnie nie odepchniesz... Czyś pani nie wyczytała z mych oczu...?
Stasia swoje spuściła i zarumieniła się mocno. Żabicki sięgnął po rękę, któréj mu nie odmówiła...
— Powiedz pani szczerze... mogę się ja spodziewać?
— Szacuję pana wielce — odezwała się żywo Stasia — lecz, nie bierz mi tego za złe... chciałabym dlań powziąć więcéj niż chłodny ten szacunek jeżeli z sobą żyć mamy. Kłamałabym, gdybym mu powiedziała, że czuje więcéj... Poczekajmy...
Żabicki pobladł nieco...
— Jeżeli pani każesz — czekać będę, rzekł — chociaż małą mam nadzieję. Przywiązanie się rodzi od razu, nie przychodzi stopniowo... Niestety! Jam je powziął dla pani dawno... wyprobowałem je, że jest stałe... wiem, że oczekiwanie go nie osłabi...
— Wdzięczna panu jestem... lecz... nie miéj mi za złe!
— A! pani! szczerość cenić umiem, wyżéj ją szacuję nad wszystko!! Wszak mi nie będzie wzbroniono bywać?