Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/703

Ta strona została skorygowana.

go dobyć słowa, a najtrudniéj zmusić go do pomyślenia o przyszłości.
Żabicki nazajutrz po grzecznéj odmowie Stasi, pod wrażeniem jéj przyjechał jak zwykle do Zdzisława. Miał jakąś wewnętrzną potrzebę spowiadania się z tego co czuł... Czoło pofałdowane, wejrzenie surowe oznajmowały, że w niezwyczajnym stanie ducha się znajdował...
— Wiesz panie Zdzisławie — odezwał się siadając — co mi się stało?
Zdziś się odwrócił.
— Oto... po długiém staraniu o pannę Stanisławę, wczoraj...
Hrabia zarumienił się mocno i niespokojny wzrok wlepił w niego.
— Wczoraj, uśmiechając się rzekł Żabicki, ośmieliłem się na oświadczenie, najprzód ojcu, który mnie odesłał do córki, potém córce, która — odesłała mnie ad calendas graecas.
— Ah! szepnął Zdziś — odłożone?
— Nie — rozumiem dobrze, że to jest ocukrowana odmowa miłéj téj i zacnéj Stasi, która kochać nie mogąc... kłamać nie chce... Szacuję ją tém mocniéj, choć serce mnie boli. Pamiętasz Zdzisiu, ten dzień, a raczéj ten wieczór twój świąteczny... w którym wszyscy szaleliśmy upojeni, ty Mangoldównę, ja po raz pierwszy w życiu Stasię, która mnie wyciągnęła do tańca...