Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/704

Ta strona została skorygowana.

Od tego wieczoru padłem jéj ofiarą; ja, co nie marzę nigdy, stworzyłem z niéj sobie migdalik niebieski, który mojemu życiu i pracy przyświecał... Zdawało mi się, że oczy jéj coś mówią do mnie, coś mi obiecują... ale... wszystko to wczoraj... rozprysło się i znikło...
— A... cóż z Mangoldówną? co się z nią stało? zapytał Zdziś nieco się ożywiając... nie wiesz?
— Wiem, ale jeżeli nie ma konieczności, wolałbym ci nie mówić o tém... szepnął Żabicki.
— Proszęż cię? czemu?
— Bo to smutne... Pączek różany stoczył robak... Jest to niby tajemnicą, ale wszyscy wiedzą o tém... Ojciec wziął Włocha muzyka do domu... panienka dała się, mimo swéj dumy, słodkiéj mowie toskańskiéj zaprowadzić w kraj marzeń... Odprawiono Włocha... mówiono dziwne rzeczy... Potém jednego poranku znikła panna... ale okryto wypadek milczeniem, dom zamknięto, ojciec wyjechał... Tłomaczono to różnie. Teraz słyszę że wróciła Elsa do domu... sama, i baron ma świetnie w zimie występować, aby jéj wyszukać męża... Spodziewam się, że tam nie dasz się wciągnąć...
— Ja? zapytał Zdzisław — ale ja — nigdzie! Zlituj się — co za myśl!... dosyć mam i marzeń i prób... potrzebuję tylko spoczynku... tylko ciszy i spokoju... Rany na ciele łatwo się leczą, ale na duszy...