Powiódł po nim oczyma bojaźliwie, jakby się lękał zobaczyć tam widmo żony lub Alfa — może cień matki... Tu nic się nie zmieniało nigdy: był to jeden z tych starych dworków, w których krzesła pół wieku na swych miejscach stoją... gdzie wszystko się tak w całość zrasta, iż nowego nic tam wsunąć się nie może. W téj nieruchomości było coś miłego wielce — wyrażała ona ten spokój żywota, który tak mało komu jest dany, a za samo szczęście starczyć może.
Tęskno obejrzał się Zdziś... i z pomocą kapitana, który córkę wyręczył, nie bardzo może życząc sobie, aby się zbytnio Zdzisławem zajmowała — usiadł na przygotowanym krześle...
Zabawić go jednak byłoby nawet dobréj i mocno wzruszonéj Stasi dosyć trudno, gdyby w chwilę potém nie nadjechał ksiądz kanonik Starski, który w Suszy nie znalazłszy chorego, tu za nim pośpieszył. Miał postać wielce ożywioną i wesołą.
— A — kochanego naszego konwalescenta! jakże się cieszę! Chwała Bogu! Teraz już samo powietrze i młodość dokona reszty!
Starski wziął na siebie i rozmowę i opiekę nad Zdzisławem, nie odstępując go ani na chwilę. Zabawiał go czém tylko i jak mógł. Stasia i kapitan mu pomagali. Po obiedzie złożyło się tak, że hrabia został sam na sam z księdzem, który się pochylił ku niemu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/709
Ta strona została skorygowana.