Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/712

Ta strona została skorygowana.

woli łazarz młody powlókł się do samotnego domku swojego.
— Kanonik pozostał; pilno mu było przed Porowskim i Stasia pochwalić się projektem tak szczęśliwie wymyślonym.
Na pierwszą o nim wzmiankę, Stasia zarumieniona, aż krzyknęła z oburzenia, kapitan smutnie się uśmiechnął.
— Zlitujcie się księże kanoniku, zawołał: jakże tu nawet pomyśleć o małżeństwie dla człowieka, co o swojéj sile chodzić nie może, a na sercu ma jeszcze niedogojone blizny po takiéj katastrofie!
— Młody jest, rzekł kanonik, siły mu powrócą prędko, a o przyszłości myśleć trzeba... Małżeństwa tylko romansowo brać nie należy, ale chłodno ważąc warunki...
Kapitan nie rad był przy córce mówić o baronównie...
— Zresztą chrząknął znacząco — ta baronówna...
— Ludzie plotą... złośliwe języki! potwarze... nie ma nic dziś, a to co było... przeszło, skończone bez śladu...
Kanonik mówił bardzo żywo.
— Cóż złego, że się z wdową ożeni? dodał. Tu idzie o to, ażeby dziecko chore, pieszczone, delikatne głodem i nędzą nie marło, co go w Suszy niezawodnie czeka...