Zdzisław nastraszył się gości, domyślić się ich nie mogąc, potém się zmieszał, bo pysznego Mangolda w ubogim domku przyjąć czém nie było... ale... bonne mine à mauvais jeu.
Mangold laską więcéj stukał i w sufit patrzał, niż mówił — oświadczył tylko swą sympatyę dla chorego, zaprosił go do siebie — chrząknął kilka razy, i z wielką trafnością, domyślając się, iż go tu przyjąć gospodarzowi będzie trudno — wprędce (nie chcąc go męczyć), odjechał.
Kanonik został, aby wyłożyć Zdzisiowi znaczenie tego kroku.
Tegoż dnia w Wólce wiedziano o odwiedzinach barona... kapitan zżymał się i spluwał; Stasia chodziła po saloniku gniewna...
Zdzisław był z nią teraz bardzo dobrze, poufale, jak z siostrą. Ich stosunki były podobniejsze do tych, jakie łączą rodzeństwa, niż obcych młodych ludzi dwoje. Stasia trochę go łajała czasami, on się jéj nawet z niedorzecznych myśli spowiadał. Przy najbliższéj bytności w Wólce, kapitanówua skorzystała z chwilowéj ojca wycieczki i wprost go spytała:
— Cóż to znaczy ta łaska pana Mangolda? czy się hrabia nie domyślasz?
— Owszem — rozumiem to dobrze... cicho przemówił Zdziś. Nieszczęśliwą baronównę chcą może wydać za nieszczęśliwego Samoborskiego...
I ruszył ramionami.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/718
Ta strona została skorygowana.