skiego dojechali. Wszystkie dawne odwiedziny w tym domu na pamięć mu przyszły...
Może na nich już tam czekano, gdyż choć baron nie znajdował się w salonie, obie panie siedziały na ganku od ogrodu... i przyjęły przybywających.
Elsa i Zdzisław spojrzeli sobie w oczy... Mangoldówna zdawała się zdziwioną, spostrzegłszy taką zmianę w hrabi, lecz i on ledwie się mógł wstrzymać od wykrzyku...
Inna to była istota znowu... z twarzą jednostajnéj barwy bladéj, niemal pożółkłą, z wyrazem smutnym, wychudła... onieśmielona zarazem i gorączkowo się poruszająca... a w oczach jéj czarnych, jakby przestrach jakiś znać było i obłąkanie. Różowe usta sine były teraz, rączka, którą mu podała, długa, sucha, zimna...
Popatrzyli na siebie długo, a co ich oczy mówiły — może sami nie zrozumieli... Baron wyszedł w paradnéj białéj kamizelce do gościa, którego przywitał śmiejąc się bez śmiechu, jakimś grymasem przymuszonym, ręką jego trząsł długo i wyjąkał, że się niewymownie cieszy... Wkrótce potém poczęli długą przechadzkę po salonie przyległym i wiedli rozmowę, z któréj tylko wyrazy pojedyncze księdza Starskiego i burczenie potakujące Mangolda na balkon dolatywały.
Kuzynka wyszła, a Elsa i hrabia zostawieni sami sobie, musieli się bawić jak mogli.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/720
Ta strona została skorygowana.