Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/726

Ta strona została skorygowana.

— Winszuję hrabiemu — dygając odezwała się Stasia — czy już po zaręczynach?
Zdzisław ramionami poruszył zlekka...
— Jakże wygląda pączek różany?
— Jak przekwitła lilia — odezwał się Zdziś — bardzo, bardzo biedna...
Trochę ostro popatrzała nań Stasia.
— Tak sympatycznie o niéj mówisz hrabia, że się o serce jego boję... — rzekła...
— Może pani być spokojna... Gdybyś ją zobaczyła i pomówiła z nią, doświadczyłabyś tego co ja uczucia... Ale więcéj... nic nad litość nie obudzą ona we mnie.
— Zawsze coś obudzą... — dodała Stasia z przekąsem — i to wielkie szczęście!...
Kapitan także począł troskliwie dopytywać o Mangoldówne, lecz ani jemu, ani Stasi hrabia tajemnicy nie odkrył i rozmowy swéj nie powtórzył. Po wyjeździe Porowski z córką mówili o tém długo; Stasia ręczyć chciała, że wciągną hrabiego, kapitan nie dowierzał temu...
— Nadto nieboraczysko odbolał — rzekł; — wątpię, żeby go tak łatwo wzięli. Szkodaby było człowieka.
— A! szkoda! — westchnęła Stasia.
Jak tylko zdrowszym się uczuł, Zdzisław pojechał do miasteczka, aby Wilelmskiéj za jéj troskliwość w czasie swéj choroby podziękować. W dworku radość była wielka, a profesor postrzegłszy z okna