Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/729

Ta strona została skorygowana.

na to zważać nie potrzeba wcale... i Mangoldów się trzymać.
— Kochana pani — rzekł Zdzisław — ja ani o jednéj, ani o drugiéj nie mogę pomyśleć. Zbyt mi jeszcze świeża rana dolega... na cóż sieja komu zdać mogę... złamany i schorowany, ubogi zresztą?...
— Przecież piękne imię coś jeszcze u nas znaczy — poczęła profesorowa — wychowanie... talenta... ludzie to cenić umieją... Nie trzeba się zrażać do życia, a o nieszczęściu zapomnieć...
Pani Wilelmska mówiła długo, Zdzisław słuchał, lecz był to szmer słów tylko, który nie trafiał do duszy. I ona postrzedz to musiała, westchnęła smutnie, a w końcu prosiła i zaklinała, ażeby hrabia nie zrywał i częściéj bywał u Mangoldów...
Życie w Suszy było tak jednostajne, bez celu, smutne, iż w istocie, aby je znośném uczynić, Zdzisław musiał szukać ludzi... a litościwe serca jego téż szukały.
Kapitan chciał szczególniéj obudzić w nim jakieś zajęcie czémkolwiekbądź, gospodarstwem, nauką, bodajby myśliwstwem, końmi, które dawniéj lubił Zdziś, muzyką — wydobyć z niego choćby fantazyą jakąś... mogącą ruch nadać i cel acz błahy. Trudniejszém się to okazało, niż sądził, Zdzisław słuchał, czasem się odezwał, lecz do serca nic nie brał. Czytał i nie bardzo pamiętał, co przeczytał, na gospodarstwo swe patrzał obojętnie,