dopominał o dowody życzliwości Stasi... Bawił krócéj tylko i zaczął bywać rzadziej...
Kanonik, który pilnował, aby jego myśl nie spełzła na niczém, wprędce przyjechał znowu podpędzić hrabiego; ale musiał go sam zawieźć, bo inaczéjby się nie wybrał.
Za tą drugą bytnością, znowu na czas jakiś zostawiono ich z sobą.
— Dziękuję panu, żeś przyjechał — odezwała się baronówna... — papa będzie kontent, a ja spokojniejsza... Pierwszym razem wypowiedzieli sobie tak wszystko prawie, co mieli do zwierzenia, że Elsa powtarzała tylko o swoim Carlu, a Zdzisław słuchał. Rozmowa nie ożywiła się niczém nowém — smutne twarze nie rozjaśniły wcale...
Lecz zdala mogło się zdawać Mangoldowi, że się para zbliżała do siebie, bo hrabia podał jéj kłębek i ona spoglądała nań z uczuciem politowania, a kiedy niekiedy słówko jakieś przeleciało...
Kuzynka znajdowała, że chory coraz lepiéj wyglądał... Herbatę poufaléj podano na świeżém powietrzu... a po niéj goście pojechali. Kanonik całą drogę nawracał Zdzisława, ten milczał. Po odwiedzinach tych chciał jechać do Wólki, lecz się dowiedział, że tam nikogo nie było. Kapitan z córką wyjechał na jakiś czas do krewnych o mil kilkanaście... Zdzisław więc został w Suszy sam jeden
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/731
Ta strona została skorygowana.