z tém zobojętnieniem, nie dając poznać po sobie, aby mu samotność ciążyła.
Stary służący, którego sprowadzono w czasie choroby i zatrzymano we dworze, bo Zdzisławowi najprostsze czynności powszednie przypominać było potrzeba — zawoływał pana do obiadu, oznajmował mu, kiedy się miał spać położyć, słowem, kierował nim jak dzieckiem...
Widząc go teraz zamkniętym tak w domu, z powodu, że Porowskich nie było, lękając się téj drzémki wiekuistéj, wypędzał niemal choćby na przechadzki. Przynosił mu kapelusz i laskę, przypominał, że czas był piękny, a nawet musiał mu mówić, w którą ma iść stronę. Zdzisław tak do tego przywykł, iż spoglądał i czekał aż mu powie, gdzie ma iść.
— Niechże bo się pan hrabia przejdzie — mówił stary Wincenty — no tak — czy po polach... toć warto zobaczyć urodzaje... czy gdzie ku laskowi... Brzozy pachną, to będzie zdrowo...
Nie odpowiadając słowa, Zdzisław brał kapelusz i laskę, chodził i po jakiéj godzinie powracał do domu...
W jednéj z tych przechadzek samotnych, nie wiedzieć jakimś instynktem bezmyślnym, skierował się ku blizkiéj granicy Samoborów... Miedza prowadziła na pola, dawniéj mu znane, przez które ścieżyna wiodła daléj ku dworowi. Nie postrzegł się hrabia, gdy przeszedł granicę Suszy i znalazł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/732
Ta strona została skorygowana.