Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/733

Ta strona została skorygowana.

się na gruntach nie swoich. Szedł jednak daléj zadumany, patrząc w ziemię, gdy nagle na wązkiéj drożynie postrzegł kogoś przed sobą. Podnosząc głowę, zobaczył w kapeluszu z szerokiemi skrzydłami i laską w ręku garbusa, który stał i patrzał nań...
Zdzisław jakby przestraszony cofnął się w bok, ażeby go przepuścić, ale Sebastyan stał nieporuszony, pilno się wpatrując w niego...
— Dokadże to? dokąd? he?...
Obejrzawszy się Zdzisław dostrzegł, że już nie był na swoich gruntach...
— A! więc nie wolno — rzekł... i zawrócił się...
Garbus ramionami dźwignął...
— Idź, któż ci chodzić broni...
Zdzisław ani odpowiedział, ani się już obejrzał, wracał ku domowi...
— Kiedyście umierali — odezwał się garbus — tom ja przecie chodził do was dowiadywać się; aniście mi „Bóg zapłać“ powiedzieli za to, żem was chciał pochować...
— Nie wiedziałem o tém — mruknął hrabia...
— Moje dzieci poumierały, a wam dano żyć — rzekł garbaty... — Cóż myślicie? hę? znowu w swaty do baronówny, nie umiejąc nic, nie chcąc robić nic — nie mając nic — cóż? jedyny sposób sprzedać się za parobka takiemu lichwiarzowi i imieniem pokryć cudze plamy? A co z was gagacików