Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/736

Ta strona została skorygowana.

O mroku prawie hrabia czule go pożegnał i wyjechał.
Listy, które rozkazał poodsyłać, były adresowane do kapitana, kanonika, prezesa i pani Wilelmskiéj. Zdziwiło to sługę, że do profesorowéj pisał, choć sam do miasteczka pojechał.
Nazajutrz posłaniec wyprawiony został z listami... Kapitan we dwa dni dopiero przyjechawszy do Wólki, na stole w saloniku zastał pismo to leżące.
Pierwsza Stasia je postrzegła i ojcu zaniosła...
— Cóż to on pisać może? — zawołał Porowski, — bo nie bardzo lubi korespondować.
I rozerwał żywo kopertę. Stasia stanęła za nim ciekawa...
List był z pożegnaniem...
— „Tyleście mi dali dowodów waszéj przyjaźni, iż opuszczając te strony, które rodzinnemi nazywałem, nie mogę się wstrzymać, ażebym was, drogi panie kapitanie i panny Stanisławy nie pożegnał... Wierzcie mi, czuję coście uczynili dla mnie i zachowam wdzięczność do zgonu... Oddalić się muszę, powinienem... żadnéj tu dla mnie przyszłości nie było — trzeba jéj szukać gdzieindziéj. Byłbym może wegetował i umierał powoli tutaj — na tym zagonie ubogim, gdyby mnie mściwy i nielitościwy głos pana Samoborskiego, którego spotkałem wypadkiem, nie wywiódł z tego uśpienia... Przypomniał mi obowiązek pracy... Muszę iść o własnéj sile. Są ludzie przeznaczeni na wygnanie, nie