Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/743

Ta strona została skorygowana.

pomagały jéj do spędzenia chwil jednostajnie płynących... Od wyjazdu Zdzisława dawne wesele znikło... Nie mówiła wprawdzie o nim nigdy... ale ojciec czuł, że z myśli jéj nie wychodził... Najmilszém zajęciem było gospodarstwo w Suszy. Do niéj, jak się zdaje, przywiązywała nadzieję powrotu... Lecz lata, lata całe upływały w próżném oczekiwaniu... Twarzyczka Stasi kwitła wprawdzie świeżą jeszcze młodością, ale to były ostatki wiosny, a w oczach, co się tak dawniéj śmiały, mieszkał jakiś smutek spokojny, nieuleczony, wiekuisty...
Oprócz Żabickiego nie zbywało jéj na starających się w sąsiedztwie — nie ośmieliła jednak nikogo i przyjmowała wszystkich tak chłodno, a w razie natarczywości tak szydersko, że się w końcu usuwali. Kapitan cierpiał, lecz milczał. Rzucił słówko czasem, zamykano mu uściskiem usta. Nie chciał dziecku czynić gwałtu...
Wieczorami przypominał niekiedy, że jest starym, że sieroctwo dla kobiety ciężkie jest do znoszenia, że lata płyną nieubłagane... ale Stasia odkładała na późniéj postanowienie o sobie. Nie mogło to ujść uwagi kapitana, że ilekroć mowa była o Zdzisławie, a przypuszczenia czyniono uwłaczające mu, Stasia z gorączką niemal ujmowała się za niego...
Naostatek, wyczerpawszy środki wszelkie, Porowski wpadł na myśl, że siedząc tak na wsi, ciągle w jedném obracając się kułku, nic się spodziewać nie można — postanowił odbyć dalszą podróż do