Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/748

Ta strona została skorygowana.

— Co to jest? gdzież to myślisz od nas uciekać? hej! nie puścimy... musisz nam dotrzymać placu...
Trzymając wciąż bilet w ręku, interpelowany stał, oglądał się, myślał... nareszcie ochrypłym nieco głosem rzekł:
— Szanowni koledzy raczą mi dać urlop na pół godziny...
Wszyscy z krzesła się ruszyli, chwytając za ramiona i ręce i opierając się, a wstrzymując idącego...
— Słowo honoru artysty, że powrócisz?
— Ale wrócę i to nie długo...
Puszczono go... przejrzał się w źwierciedle uśmiechając smutnie, poprawił sukni pomiętéj i zawołał na sługę:
— Dokąd?
Ten wskazał drzwi.
Kapitan z bratem odstąpili prędko... Na próg wszedł szybkim krokiem... Zdzisław...
Tak, on to był — niestety! — lecz niepodobny do siebie, temi pięciu latami zestarzały, jak gdyby przeżył ich dziesięć... zbiedzony, ubrany licho i brudno. Twarz i postawa straciły ten wdzięk i szlachetność, jakiemi się dawniéj odznaczały... znać było podniecenie razem i wyczerpanie, gorączkę i bezsilność, jakieś naprężenie i zużycie...
Obejrzał się wchodząc i zobaczywszy Porowskiego pobladł, podał mu rękę w milczeniu, zakłopotany...