Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/752

Ta strona została skorygowana.

ręce, ojciec ją pochwycił co prędzéj i ścisnął silnie jéj dłoń, tém tylko powstrzymawszy wykrzyk, który się już z piersi dobywał. Była blada jak marmur i drżała... Kapitan nie puszczał jéj ręki...
— Stasiu, — szepnął — na miłość bożą!...
Poeta powiódł oczyma po widzach, zatrzymał je na Stasi, jakby mimowolnie, głos mu zadrżał, lecz w tymże momencie odzyskał przytomność i począł z wielkiém przejęciem swą rolę...
Stasia siedziała wpół martwa, bez oddechu, drżąca, zesłabła, a kuzynka siedząca przy niéj, spojrzawszy przestraszona zapytała, czy się nie czuje chorą i czyby wyjść nie chciała...
— A! nie — nie — szepnęła zaledwie dosłyszanym głosem — pozwólcie mi słuchać...
Łzy się puściły z jéj oczu...
Porowski niespokojny bardzo, patrzał ciągle na nią i szeptał:
— Stasiu... nie zwracajmy uwagi na siebie... miéj siłę... miéj męztwo!
Nie rychło się na nie zebrać mogła kapitanówna; przecież zwyciężyła wzruszenie, słuchała...
Hrabia grał poetę z niezaprzeczonym talentem i znakomitém wykończeniem... Na scenie odzyskiwał swą powierzchowność szlachetną, swój głos melodyjny i pełny wyrazu... Dla Stasi było to nowe przeobrażenie człowieka, który teraz wydał się jéj może sympatyczniejszym jeszcze. Budził w niéj zajęcie i litość. Serce jéj biło, wilżyły się