Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/753

Ta strona została skorygowana.

oczy, zazdrościła artystce miluchnéj, która z nim grała.
To jedno z arcydzieł Fredry przeszło w mgnieniu oka... Kurtyna zapadła wśród oklasków... Stasia odetchnęła, ręką powiodła po czole i obracając się ku ojcu, spytała:
— Byłże to sen? ojcze.
— Dziecko moje! była to smutna rzeczywistość! Muszę ci się przyznać: ja go dziś z rana już widziałem, ale w daleko przykrzejszéj roli... Nie mamy się co łudzić — to człowiek zgubiony...
— Jakto! ojcze, dla czego? dla tego, że poszedłszy za powołaniem, które czuł w sobie, został znakomitym artystą?
— A! nie dla tego — odparł kapitan — lecz — zobaczysz go po dniu, jakim jest i dosyć ci będzie jednego spojrzenia, kilku słów, aby o nim sądzić...
Porowskiemu łza się zakręciła...
— Będzież on u nas? zobaczymy go? — zawołała Stasia chwytając rękę ojca — tatku! ja cie błagam, uczyń to dla mnie — niech go widzę...
— Bądź spokojna — proszę cię — bądź spokojna... nie mówmy o tem... Kurtyna się podnosi, coś innego grać mają, słuchajmy...
Ostatnia komedyjka była przekładem z niemieckiego, hrabia w niéj nie występował. Stasia się uspokoiła, ale nie wiedziała co grano, ani ją to obchodziło — cała była w sobie. Zdawało się jéj, że kędyś za kulisami migała postać znajoma...