Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

jest pewien... Ludzie mówią, iż się szydersko odzywa:
— Żyłem ja kartoflami i rzepą, będą i oni musieli ich zakosztować... Przyjdzie do kalkulacyi — zobaczymy co im zostanie...
Tymczasem tu nikt nie zdaje się ani myśleć o tém, ani przeczuwać...
— Ależ prezes Mohyła — przerwał kapitan — jako opiekun?...
— Znasz waćpan prezesa: jest to istotnie najzacniejszy człowiek w świecie, ale największy pod słońcem ciemięga. Do niczego się tu nie mieszał wcale... Prawda, że opiekuńczego grosza nie brał, ale z majątkami pupila dał matce i prawnikom, a plenipotentom czynić co się podobało...
Kapitan głową pokiwał.
— Ciekawe rzeczy — dodał — przyznam się jednak sędziemu, że słuchając muzyki, patrząc na te festyny... obliczywszy się z latami, — te groźby niebezpieczeństwa istotnie się bajecznemi wydają! Możeż to być, aby tak pięknie smutne życie, byt taki szczęśliwy, nagle ręką jakiegoś dziwaka został stargany... I cóż temu Sebastyanowi z tego, że się na niewinném dziecięciu pomści?... po co mu te bogactwa?
— A ba! obrzydły ów garbus ożenił się przecie z prostą chłopką, gdzieś na Mazurach... ma dzieci...