Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/760

Ta strona została skorygowana.

knienie do sceny po za nią działało. Nie był to Zdzisław dawny...
Smutna spuściła główkę... nie śmiała się odezwać, nie poznając w nim swojego ideału... Kapitan stał, patrzał i nie mógł przemówić. Oboje oni byli pod naciskiem najprzykrzejszego wrażenia.
Zdziś chodził po pokoju... nieco rozgorączkowany...
— Nawet nas pan nie pytasz o Suszę, o znajomych i przyjaciół — cicho z wymówką rzekła Stasia.
— Umyślnie milczę — chce zapomnieć — odparł Zdziś...
Pamięć to największe nieszczęście człowieka, gdy wrócić do przeszłości nie może...
— Dla czego? — zapytał kapitan.
— Bo — przeszłość nigdy nie wraca! — zawołał Zdzisław. Ja nie potrafiłbym już być hrabią Zdzisławem, zrosłem się z tą skórą Edgara Szmaty.
— Fe! takie brzydkie nazwisko — wtrąciła Stasia.
Un nom de guerre! — rozśmiał się Zdziś — które może kiedyś być sławne, jeżeli życia stanie... Może kiedy zagrać potrafię moją rolę idealną, mojego bohatera Szekspirowskiego... mojego ukochanego Hamleta... ale dziś to dla mnie są niedostępne wyżyny, ku którym oczu nie śmiem podnieść. Muszę grać role tych kochanków, co się żenią, lub zabijają z miłości w piątym akcie...