Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/763

Ta strona została skorygowana.

— A! żona moja! Herminia... blada jak marmur, a przy niéj żółty, znędzniały dobry ten przyjaciel, co mnie od niéj raczył uwolnić. Był — moment, żem sądził, iż jak Lotowa żona w słup soli (ale gorzkiéj) się obrócę... Potrzebowałem całéj siły, aby do roli „Otella“ nie przejść ze skromnego jakiegoś Monsieur Paul. Nie spojrzałem już na nich więcéj, grałem wściekle. Gdym po spuszczeniu kurtyny pobiegł do otworu w niéj, już ani Meduzy, ani Alfa nie było... Wynieśli się wśród aktu...
Ton, z jakim to mówił, boleśnie odbijał się w sercu Stasi...
— Mówisz pan ciągle, że jesteś prawie szczęśliwy... ale w każdym wyrazie, w głosie tyle jest goryczy!
— Co w sercu... tam niewyczerpana jéj kopalnia, jak soli w Wieliczce — dodał Zdziś — tylko gorycz te cukruję dla drugich szyderstwem...
— Aby się jeszcze dotkliwszą wydawała — szepnęła Stasia...
— Pozwólcież mi dokończyć — odezwał się kapitan. — Susza jest czysta, długi popłacone... u mnie leżą już dwa tysiące rubli, należących do was...
Zdzisław drgnął...
— To nie może być! — zawołał.
— Daję wam słowo wojskowego — potwierdził kapitan... — mogę i muszę wam je wypłacić...