Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/769

Ta strona została skorygowana.

zadumany i nieusposobiony wcale do gwaru wesołego, który familia z sobą przyniosła...
Uciszyło się więc prędko w domu. Nazajutrz ze śniadaniem oczekiwano Zdzisława w mieszkaniu kapitana... Nadszedł, trochę późno, blady, z ustami przekrzywionemi jakimś śmiechem niezdrowym. Stasia nie wyszła prędko... Korzystał z tego kapitan, aby po męzku, poważnie, surowo przemówić do niego...
— Panie Zdzisławie — myśmy ci życzliwi... na pamięć matki i imienia waszego zaklinam cię, rzuć to niezdrowe rzemiosło... masz jeszcze życie przed sobą...
— Jakże pan chcesz? Przeszło lat trzy chodzę w tych pętach... wrosły mi w ciało... nawykłem... Jest mi tak dobrze, jak tylko nieszczęśliwemu być może...
— Hrabia potrzebujesz fizycznie i moralnie kuracyi; masz pieniądze do rozporządzenia — bierz je — wyjedz do Włoch, strać... ale wróć ostyglejszym i poważniejszym...
To mówiąc zamiast argumentów dalszych dokończył uściskiem...
— Panie Zdzisławie, dla nas, dla przyjaciół to uczyń...
— A! kapitanie drogi, gdybym wiedział gdzie Leta płynie, gdybym się mógł napić z niéj wody... gdybym nowym odrodzić się potrafił człowiekiem...